Ogromna sprzedaż, afera i przepięknie odwzorowany Hogwart – to wszystko łączy się w przypadku Hogwarts Legacy. Recenzenci byli zachwyceni, gracze także, a na TikToku powstało setki tysięcy nagrań o dziele Avalanche Software. Magia powróciła, ale skąd cała ta imba, skoro dostaliśmy średnią grę?

Hogwarts Legacy to niewątpliwie sukces – gra sprzedała się w nakładzie 12 milionów dolarów w zaledwie dwa tygodnie po premierze. Ten wynik zapewne zostanie jeszcze podbity, gdy tytuł w końcu trafi na konsole poprzedniej generacji oraz na Nintendo Switch. O ile w końcu tak się stanie, bo deweloperzy mają spore problemy z konwersacją swojej produkcji na leciwe sprzęty.

Postanowiłem więc wychylić veritaserum i wyśpiewać wszystko na temat tej gry, gdyż wciąż zastanawiam się skąd ten wynik. Ewidentnie czuć tutaj wpływ jakieś tajemniczej magii fandomu oraz czarnoksięstwa marketingu. Z małą szczyptą afery.

To nie ideał, ale zostaliśmy oczarowani

Fabuła ma swoje wzloty i upadki, ale ogólnie jest nawet niezła. Twórcy wykorzystali luki w uniwersum, jakie pozostawiła J.K. Rowling, biorąc na warsztat motyw powstań goblinów, które zostały wspomniane na kartach książek. Problemem jest jednak tempo opowiadanej historii, bo ta za mocno przypomina książkową narrację. O ile śledzenie przygód Harry’ego w magicznej szkole na kolejnych stronach było przyjemne, tak niekoniecznie sprawdza się to w grze cyfrowej. Odbębnienie obowiązków szkolnych, aby móc dalej poznawać historię, momentami mocno irytowało, zwłaszcza, iż wszelkie znajdźki i zadania poboczne wprost wylewają się z ekranu.

Cała fabuła cierpi także mocno na dysonans ludonarracyjny. Z jednej strony główny bohater jest do „rany przyłóż” miłym uczniem Hogwartu, a gdy tylko opuszcza mury szkolne, rzuca zaklęcia uśmiercające na ludzi, zwierzęta czy gobliny. Nawet jeśli gracz chciałby stworzyć groźnego czarnoksiężnika, to i tak nie może, bo protagonista lub protagonistka do samego końca będzie cieszącym się z magii nastolatkiem o niewinnym uśmiechu. Może on rzucać na lewo i prawo zaklęciami niewybaczalnymi, ale i tak skrytykuje „tych złych kłusowników, co nad smokami się znęcają”.

Moralność jest tutaj banalnie prosta – „źli to są tamci, a dobrzy to my”. Nawet jeśli główny bohater na lewo i prawo rzuca Avadę Kedavrę czy klątwę Cruciatus, czyli zaklęcia, za które można spędzić całe życie w Azkabanie. Masowe zabójstwa goblinów czy ludzi nie są potępiane, wszak w końcu są tymi złymi. To trochę niepoważne podejście, które psuje logikę świata.

Magiczny shooter

Tło fabularne oraz świat przedstawiony wydaje się zatem nie pasować do systemu walki. Ciężko usprawiedliwić poczynania małoletniego czarodzieja, gdy ten biega wokół zamku, rzucając Crucio na przeciwnika, a potem częstuje go całą kaskadą innych migoczących czarów. Same tereny wokół Hogwartu przypominają doprawdy obszar wojny domowej – obok malutkich wiosek z trzema chatkami na krzyż, mamy kilkanaście obozów czarnoksiężników, goblińskich wojowników czy kłusowników.

Oczywiście narracja próbuje to kulawo tłumaczyć faktem, że „Ministerstwo Magii nie radzi sobie z problemami wewnętrznymi”, ale to doprawdy tylko magia sprawia, że wszelcy przestępcy i wyrzutki nie zajęli wiosek i osad wokół Hogwartu. Sama walka sprawia masę radości, ale już po kilku godzinach gracz orientuje się, że rodzai wrogów jest w zasadzie dwóch – atakujący wręcz i na dystans.

Nie ma różnicy, czy to pająki, czarnoksiężnicy czy lojaliści Ranroka – zwykle sprawdzają się przeciwko nim te same zestawy zaklęć. Nie licząc infernusów, bo te wymagają ognia do likwidacji. Trochę mała ta różnorodność jak na świat pełen magii i czarodziejstwa…

Hogwarts Legacy, czyli symulator złomiarza

Obok powtarzalnej walki bolesna jest także eksploracja. I nie, nie mówię tutaj o widoczkach, bo świat przedstawiony jest po prostu piękny. Jednakże, aby w pełni móc poznawać świat potrzebujemy specjalnego zaklęcia do otwierania zamkniętych drzwi. Dlatego, chociaż gracz znajduje się w danym miejscu, wielokrotnie musi obejść się smakiem i wrócić do niego w późniejszym terminie.

To jedno z najbardziej irytujących rozwiązań spotykanych w grach – wymuszanie backtrackingu, czyli powrotu do wcześniej odwiedzonych lokacji. Szkoda, że twórcy nie wpadli na prosty pomysł, aby gracz od początku dysponował kompletnym zestawem do rozwiązywania wszelkich zagadek oraz, aby dostać się do zamkniętych miejsc. Bieganie po kilka razy w jedno i to samo miejsce jest mało przyjemne.

A co znajdujemy w skrzyniach? Przede wszystkim bezwartościowe śmieci. Kolejną bezsensowną decyzją, jak na grę z taką ilością przedmiotów, jest limitowane sloty na ekwipunek. Niejednokrotnie marnowałem czas, aby wyrzucić zbędne przedmioty, aby móc zebrać nowe bibeloty. I to tylko dlatego, że zapomniałem ich wcześniej sprzedać. Bezsensowne jest również marnowanie czasu na ulepszanie ekwipunku, bo to nie wpływa znacząco na samą rozgrywkę.

Miłość ze względu na Chłopca, który przeżył

Czemu więc internet zakochał się w Hogwarts Legacy? Gdyż nie miał żadnej poważnej alternatywy. Gdybyśmy wyjęli całą markę Harry Potter i zostawili suchy szkielet, dostalibyśmy dziecinnie prostą grę z masą irytującej eksploracji. Fabularnie mielibyśmy opowieść o uczniu lub uczennicy, który dzięki swoim cudownym zdolnością oraz mocy przyjaźni pokonuje zło. Jednakże magia zawarta w książkach i filmach o młodym czarodzieju jest tutaj silna. I to właśnie sprawiło, że gracze, jak i ja sam wybaczyłem tej produkcji naprawdę wiele.

Przez ostatnie lata uniwersum Rowling nie mogło niestety pochwalić się sukcesami – seria Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć w ostatnim filmie nie tylko straciła świetnego antagonistę, ale także logikę i spójną fabułę. Rażone głupotki przygód Newta Scamandera nie mogły zostać odczarowane nawet przez największych fanów czarodziejskiego świata. Dlatego Hogwarts Legacy jest prawdziwym katharsis dla fanów Harry’ego Pottera i nadzieją na lepsze jutro. Już teraz Warner Bros. ma ambitne plany wobec Wizarding World i miejmy nadzieję, że znów nie przyjdzie nam czekać latami na udany projekt.

I nie będę kłamał – sam dałem się oczarować jak uczeń na pierwszym roku w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Dzięki swojej produkcji Avalanche Software przypomniało mi dziecięcą radość płynącą z opowieści o czarodziejach z magicznymi kijami. I jestem z tego powodu szczęśliwy, bo przypomniałem sobie, za co kocham książki oraz gry cyfrowe.

Mateusz Zelek

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments