Polska energetyka jest w środku długiego „okresu przejściowego” – między odchodzeniem od węgla a pojawieniem się pierwszych megawatów z elektrowni jądrowej. Panel podczas konferencji Horizon Business Impact z udziałem Ministra Energii oraz prezesów Grupy Orlen i PGE odsłonił mapę najpilniejszych zadań: zapewnić bezpieczeństwo dostaw, utrzymać konkurencyjność gospodarki, nadążyć z inwestycjami w sieci, moce regulacyjne i magazyny, a jednocześnie zmierzyć się z realnymi kosztami ETS oraz reżimem unijnych terminów.
„Do czasu, kiedy będziemy mieli w systemie prąd, który popłynie z Polskiej Elektrowni Jądrowej, będziemy potrzebowali także węgla” – przyznał minister energii Miłosz Motyka. „Bloki węglowe […] będą wtedy funkcjonowały, choć pewnie nie w takim wymiarze godzinowym jak dzisiaj. Pokażemy to w Krajowym Planie w dziedzinie energii i klimatu – chcemy szczególnie podkreślić aspekt bezpieczeństwa”.
Rząd wskazuje na gaz jako kluczowy „pomost” dla rosnącego udziału OZE: „Nowe moce gazowe […] najlepiej działają wespół z odnawialnymi źródłami energii”. Jednocześnie studzi hurraoptymizm: „OZE nie są remedium na wszystko. Zbyt często zapominamy o kosztach bilansowania i o tym, że należy inwestować w magazyny energii”. To także impuls do budowy lokalnego łańcucha dostaw (local content) – tam jednak „brakuje nam kompetencji” w obszarach takich jak offshore, czym dysponują Duńczycy, Niemcy czy Francuzi.
Wątek bezpieczeństwa energetycznego przewijał się wielokrotnie – również w kontekście geopolityki i wniosków z niedawnego incydentu w Hiszpanii. „Europa musi być atomowa” – pada w odniesieniu do zmiany nastrojów w instytucjach unijnych. Alternatywą dla konsekwentnej ścieżki inwestycji w magazyny, OZE, atom (i pośrednio gaz) byłby „powrót do zależności od państw niedemokratycznych„, co minister określił wprost jako „realne zagrożenie dla bezpieczeństwa”.
Wiceprezes Grupy Orlen Witold Literacki zaznaczał, że dekarbonizacja jest to jest czymś czego nie możemy zrobić w ciągu roku dwóch.
„To jest proces wymagający niesamowitych nakładów, nie tylko finansowych ale też niewiarygodnych nakładów pracy, inwestycji ogromnych w całą infrastrukturę w kraju. Nie mówię tu tylko o produkcji energii, czy to zielonej czy skojarzonej, ale mówię też o przesyle. Mówię też o magazynach gazu, terminalach LNG, magazynach energii. Więc to jest tak niesamowicie szeroki wachlarz, który nie może być zrealizowany w ciągu kilku lat. Natomiast regulacje są dosyć brutalne, bo mówią o 27 roku i drodzy konsumenci będą obciążeni dodatkowymi opłatami jeżeli nie będą spełnione pewne poziomy zazielenienia, czy to energii, czy o paliwach. My jesteśmy zdecydowanie za przesunęciem tych okresów na 2030 rok” – podkreślił wiceprezes Orlen.
Prezes PGE Dariusz Marzec podkreślił, że transformacja to nie tylko zmiana paliwa, ale „nowa architektura systemu elektroenergetycznego”. „Źródła odnawialne pracują bardzo falująco: panele w dzień, wiatr w nocy. Każdy segment ma inny profil – musi się rozwijać równolegle, bo wtedy koszty bilansowania i wymagany poziom mocy gazowych są mniejsze” – wskazał prezes PGE.
Operacyjna codzienność już się zmieniła: „Blok 600 MW potrafi 13 razy w ciągu dnia zmienić moc o 50%. Tak dzisiaj wygląda elastyczność wymuszona profilem OZE”. Stąd nacisk na magazyny („złapać energię w południe i oddać wieczorem”) i wielokierunkowe sieci: „Dzisiaj prąd ‘lata’ we wszystkie strony […], sieci nie mogą dyskryminować żadnej lokalizacji i muszą przesyłać energię praktycznie we wszystkich kierunkach”. To wszystko oznacza gigantyczne nakłady inwestycyjne i zmianę paradygmatu planowania. Realne ograniczenia czasu i zasobów są bezlitosne: „Za 10 lat w Bełchatowie kończy się węgiel […]. Gdzie będzie te 5 GW mocy? – musimy wiedzieć już dziś”.
Wątek kosztów wybrzmiał szczególnie ostro przy ETS. „Rocznie ETS-u płacę 5 miliardów euro. To idzie wprost w cenę energii dla polskiego odbiorcy. Inwestycje w OZE tego nie kompensują, bo źródła konwencjonalne i tak musimy utrzymywać dla bezpieczeństwa” – mówił Marzec. Z perspektywy spółek regulacje „dochodziły do ściany” – stąd apele o korytarz cenowy w ETS2 i wyłączenia dla sektorów strategicznych („czy system ETS naprawdę musi obejmować spółki zbrojeniowe?”).
Na poziomie unijnym padło wezwanie do przewartościowania priorytetów: „Dekarbonizacja nie może szkodzić konkurencyjności. Dziś liczy się brutalna siła gospodarcza. Europa zginie, jeśli nie będzie konkurencyjna”. To nie negacja celów klimatycznych, lecz żądanie pragmatyki: „Dekarbonizacja nie może być celem samym w sobie – musi czemuś służyć” – zaznaczał prezes PGE Dariusz Marzec.
Dyskusja o włączeniu polskiego „local content” łańcucha dostaw przeszła z poziomu haseł do liczb. „Na ten moment offshore to ok. 20% local contentu, następna farma – minimum 45%. Bloki gazowe: 30–40% (w zależności od projektu). Kable, infrastruktura przyłączeniowa – to też lokalny kontent”. Jednocześnie prawo zamówień publicznych i zasady UE ograniczają wprost preferowanie „polskiego najpierw”: „Nie możemy wpisać, że polski przedsiębiorca jest w pierwszej kolejności […], ale możemy systemowo wzmacniać udział krajowy i – gdzie to dopuszczalne – pomijać kraje trzecie” – wymieniał wiceprezes Grupy Orlen.
Między dążeniem do niskoemisyjności a realiami systemu leży trudna inżynieria kompromisu: utrzymać bezpieczeństwo dostaw, szybko rozbudować sieci, magazyny i moce regulacyjne, zbilansować koszty ETS i unijne terminy tak, by nie zabić konkurencyjności – i zbudować lokalny łańcuch dostaw, który zostawi większą część wartości w kraju. Albo, jak ujął to prezes PGE: „Postęp technologiczny jest potrzebny […] mimo że na początku trochę boli. Dekarbonizacja nie może być celem samym w sobie – musi czemuś służyć”.